Lądowanie w Lesoto, w pełni niezależny kraj, całkowicie otoczony przez Republikę Południowej Afryki. Kraj jest niezależny od Wielkiej Brytanii od 1966 roku. Powierzchnia wynosi około 30.000 2 kmXNUMX, co stanowi około trzech czwartych powierzchni Holandii. Przychodzimy podczas naszego lądem podróżuj przez stolicę Maseru na zachodzie. Od razu rzucają się w oczy dwie rzeczy. Życzliwość ludzi wydaje się nie mieć końca. Zwracamy się do nas ze wszystkich stron i udzielamy przydatnych porad i informacji. Co więcej, nie widzimy białych ludzi. Wydaje się, że populacja składa się wyłącznie z pierwotnych plemion.
Jak już do tego przywykłeś, zaczynasz teraz ponownie oglądać wideo. Podróżujesz z nami?
W Lesotho wracamy myślami do Afryki Zachodniej. Podobnie jak tam, ludzie często żyją na ulicach. Wszędzie mężczyźni, kobiety i dzieci idą ulicą i widać stragany z różnorodnymi produktami. Około 90% z prawie 2 milionów mieszkańców to chrześcijanie i mają własną walutę, Loti. Nawiasem mówiąc, jest to to samo, co rand afrykański.
Niestety kraj ten ma niewielki eksport. Istnieją kopalnie diamentów, ale dochody z nich prawie nie docierają do miejscowej ludności. Około 60% ludzi żyje poniżej progu ubóstwa.
Lesotho składa się głównie z zapierających dech w piersiach krajobrazów wysokogórskich. Kraj ten nazywany jest często „Królestwem w niebie”. Od pierwszego kontaktu czujemy, że Lesotho to ukryty klejnot. „Poza utartym szlakiem”, że tak powiem.
Pogawędka po drodze
Jeśli jesteśmy w trasie i możemy porozmawiać z miejscowym, chwytamy go obiema rękami. Po drodze widzimy wiele osób idących do szkoły, pracy lub po prostu spędzających czas.
To miłe i uderzające, że ludzie tutaj noszą przez cały dzień koce, aby chronić się przed zimnem. Tylko koce, pod którymi śpimy. Jako zamiennik kurtki. Chodzą z nim młodzi i starzy, bogaci i biedni. Rolnicy pracują na polach po ostatnich zbiorach kukurydzy lub już przygotowują ziemię na kolejny sezon.
Przykładowo, tuż przy drodze znajduje się rolnik zajęty „zbieraniem” ziaren kukurydzy z kolby. Niezbędna, pracochłonna praca. Głównym składnikiem codziennej diety jest mąka kukurydziana wytwarzana z ziaren. Rolnik uwielbia opowiadać o swoim życiu i wyraźnie docenia nasze zainteresowanie.
Wszystko jednak wskazuje na to, że bogactwa nie ma. Właściwie wszystko, co zjadają, sami wyhodowali, są w dużej mierze samowystarczalni. Ma nowy projekt… kilka królików. Chce je rozmnożyć, ale jeszcze nie wie, czy chce je sam zjeść, czy sprzedać na rynku. Na razie bardzo narzeka, że jedzenie jest takie drogie. Oprócz uprawy kukurydzy ma także osła, kilka krów i kóz.
Thaba Bosiu, wioska kulturalna
Ta plenerowa instytucja komercyjna opowiada historię początków Lesotho. Wiele bitew miało miejsce na „płaskowyżu”, płaskiej sąsiedniej górze, ale ostatecznie pierwotna ludność zwyciężyła.
Oprowadza nas bardzo miły przewodnik. Oprócz występów plenerowych istnieje również muzeum kryte.
Na terenie przypominającym park znajduje się teatr, restauracja i różne obiekty noclegowe. Pytamy, czy możemy tam również przenocować. A to jest możliwe... wszystko jest zrobione tak, aby zapewnić nam przyjemny pobyt.
Piękny trawnik. A kawałek dalej możemy skorzystać z prysznica.
Uważamy, że wizyta była warta zachodu, zwłaszcza jeśli dopiero przyjechałeś do kraju i jesteś zainteresowany dodatkowymi informacjami.
Jaskinie mieszkalne Kome
Kontynuujemy naszą podróż przez Lesotho do jaskiń Kome. Nie mamy pojęcia, co nas czeka, ale rozumiemy, że możemy tam spędzić noc.
W każdym razie jazda tam jest piękna. Ostatni kilometr jest dość trudny, prowadzi stroma, kamienista droga, absolutnie nieosiągalna zwykłym samochodem osobowym.
Pośrodku mieszkańców znajduje się budynek recepcyjny i trawnik, na którym możemy przenocować. Takie miejsca są świetne, bo to najlepszy sposób na poznanie lokalnych tradycji.
Kobiety walczą o wodę z jedynego kranu w okolicy. Również tutaj mężczyźni noszą tradycyjne koce chroniące przed zimnem. Wielu z nich to rolnicy posiadający bydło lub kawałek ziemi budowlanej, inni idą do pracy. Często do Republiki Południowej Afryki, aby pracować w kopalniach.
Przewodnik oprowadza nas po wiosce i do domów w jaskiniach. Miło jest zobaczyć otynkowane gliniane domy w jaskiniach. Przewodnik opowiada o jego historii. Ale jeszcze bardziej cieszy nas kontakt z mieszkańcami wsi. Ludzie są wyjątkowo przyjaźni.
Wodospady Maletsunyane
Wodospady Maletsunyane w pobliżu Semonkong są najbardziej znane z imponującej wysokości 192 metrów. Ale otoczenie, w którym znajduje się wodospad, jest równie spektakularne. W Lesotho widzieliśmy jak dotąd wiele atrakcji turystycznych, które są wspierane przez rząd. Tutaj także ogromny budynek, który zapewnia masom turystów restaurację, informację i widok. Ale goście… och… nikt.
Wcale nam to nie przeszkadza! Po przyjeździe płacimy około 5 euro wpisowego i otrzymujemy VIP-owskie traktowanie, o czym warto wspomnieć.
Zjeżdżamy z górki, która jest również wyzwaniem dla auta z napędem na 4 koła, wysoko na kołach. Miejscowi pomagają nam usuwać duże kamienie, aby ostatecznie dotrzeć do jednego z najbardziej fantastycznych dzikich miejsc biwakowych. Naprzeciwko wodospadu z widokiem na wąwóz nasze serca zaczynają bić szybciej.
Podczas gdy myszołowy, sokoły i sępy przelatują nad nami i nad nami, my cieszymy się zachodami i wschodami słońca, podczas gdy wodospad nieprzerwanie spływa kaskadą.
Zjazd na linie obok wodospadów Maletsunyane
Ruszamy nieco dalej do Semonkong, gdzie zlokalizowana jest Loża Semonkong. Nowoczesny domek, który stanowi wyraźny kontrast w stosunku do reszty wioski. Istnieją również stanowiska kempingowe, z których korzystamy.
Obiekt oferuje możliwość zjazdu na linie obok wodospadu. Dla nas to brzmi jak coś!
Tego samego popołudnia przechodzimy dokładny trening wzdłuż skalnej ściany o wysokości około 25 metrów. Ćwicz ścianę.
Kiedy przewodnicy już oswoili się z zabraniem nas do prawdziwego miejsca, wyjechaliśmy następnego ranka o 8 rano. Podskakujemy Landcruiserem przez pół godziny, aby dotrzeć do punktu początkowego na szczycie wodospadu. Ostatni odcinek przechodzimy, a wszystkie nasze materiały do magicznego punktu przewożone są na koniu.
Podczas gdy przewodnicy wszystko organizują, my przez chwilę cieszymy się przytłaczającym widokiem.
W takim razie nadszedł czas... my dwoje, stojąc obok siebie, wyjrzyjmy za krawędź... kto powie A, musi powiedzieć B. Dwieście cztery metry pod nami… Uff. To najwyższa zjeżdżalnia na świecie!
Kiedy jednak już bezpiecznie znajdziemy się na linach, można rozpocząć zjazd. Adrenalina przepływa przez nasze ciała! Widok tak sztywny obok wodospadu jest oszałamiający. Krzyczymy!
Strumień wodospadu na ostatnim odcinku powoduje, że jesteśmy dość mokrzy, ale to nie powinno psuć zabawy.
Po piętnastu minutach schodzimy na dół i wita nas jeden z przewodników. Wychodzimy ponownie z wąwozu, zdejmujemy uprzęże i jesteśmy bogatsi o ogromne doświadczenia. Nigdy nie chcieliśmy tego przegapić!
Park Narodowy Sehlabathebe
Z naszej przygody przy wodospadzie kontynuujemy podróż do parku narodowego Sehlabathebe. Prowadzi nas tam piękna, nowo utwardzona droga. Park położony jest wysoko i jest domem dla różnych endemicznych flory i fauny. Znajdziesz tam także wiele specjalnych formacji skalnych.
Prawie za darmo masz dostęp i możesz obozować gdziekolwiek chcesz. Znajdujemy wyjątkowe miejsce w głębi parku.
W sobotę widzimy grupę młodych ludzi, ale poza tym turystyka wydaje się być tu w powijakach.
Pogoda tym razem nie sprzyja nam. W niedzielę rano o 7 rano wyruszamy zwiedzać okolicę. Okolica jest piękna, dużo zielonych traw przeplatanych nierównymi formacjami skalnymi. Wiją się przez nią rzeki i rozlewiska przypominające bagna. Słyszymy nawet rechot żab.
Początkowo uda nam się zrobić kilka ładnych zdjęć, ale wkrótce się zamyka i zaczyna pluskać. W końcu wracamy do kampera jak utopione koty. Ponieważ prognozy na najbliższe dni nie są dużo lepsze, wyjeżdżamy. Z tego, co mamy wrażenie, park narodowy jest wart odwiedzenia!
Różne przełęcze górskie
Planujemy przejechać przełęcz Matebeng. Ale informacje są sprzeczne w różnych źródłach informacji.
Na początku przełęczy pytamy wielu mieszkańców, ale nie otrzymujemy żadnych naprawdę istotnych informacji. Słyszymy historie o niezwykle wąskich przejściach i odcinkach dróg, które zostały zmyte. Co więcej, prognozy pogody są bardzo złe.
Po drodze szybko sprawdzamy stan drogi. Duże głazy i wypłukane części. To wyraźnie pokazuje, że nie odbywa się tu żaden ruch.
Decydujemy się zawrócić.
Via, via wskazujemy na kolejną przełęcz. Ten byłby lepiej utrzymany. Pokonamy tę przełęcz i będziemy podziwiać fenomenalne widoki w wysokich górach. Nawet podczas ulewnego deszczu jest nadal pięknie! Nocujemy na wzgórzu i budzimy się z pięknym widokiem.
Po drodze na tym odludziu czasami mijamy małe osady. Ludzie machają energicznie, gdy nas widzą. Zatrzymujemy się regularnie, aby podziwiać okolicę. Następnie widzimy miejsce, gdzie strzygą owce. Nie maszynką do strzyżenia, ale dużymi nożyczkami. Kilku mężczyzn pracuje jednocześnie przy obdzieraniu owiec z futra, podczas gdy inni sortują wełnę według jakości. Tylko żeby zobaczyć.
Jazda konna
Spotkaliśmy Iana i Catherine, parę angielskich podróżników. Razem jeździmy po przełęczach i dobrze się razem bawimy.
Ian sugeruje, żebyśmy pojechali konno... mmm... jazda konna... to nas nie interesuje. Ale OK, możemy dać temu szansę.
W iOverlander znajdujemy możliwości. Witają nas Józef i Maria, bardzo sympatyczne młode małżeństwo. Maria pracuje jako gosposia, a Józef jest przedsiębiorczy i jeździ z gośćmi w góry.
I tak zaczyna się fantastyczna przygoda pośród prawdziwego, czystego życia ludzi w górach. Nasza piątka dosiada koni, które są bardzo posłuszne i delikatne. Początkowo idziemy ścieżką, ale później wspinamy się i schodzimy po stromych zboczach. Konie są bardzo mocne, jesteśmy tym zaskoczeni, ale mamy do nich pełne zaufanie. Mijamy odległe wioski, do których można dotrzeć wyłącznie konno lub osłem. Rolnicy są zajęci oraniem swojej ziemi, czasami sześcioma krowami do pługów jednoskibowych. Spokój i relaks w towarzystwie koni jest nie do opisania.
Około południa jemy lunch nad brzegiem rzeki Orange, podczas gdy konie mogą się chwilę popasać. Rzeka jest dość dzika i brązowa od piasku, który niosła, w ostatnich dniach sporo padało.
Mniej więcej w połowie popołudnia docieramy do odległej wioski, gdzie rodzina udostępnia rondavel (okrągły dom pokryty strzechą) na nocleg. Na podłodze leżą cztery cienkie materace. Podłoga z błota zmieszanego z suszonym nawozem. Koce powinny zapewnić nam ciepło tej nocy.
W międzyczasie pani domu przygotowuje kolację. Robi dla nas pyszne tradycyjne dania, które degustujemy wieczorem.
Rano kogut pieje wcześnie i po sycącym śniadaniu wyruszamy ponownie w tej samej scenerii w stronę domu Józefa, gdzie jego żona Maria przygotowała już obiad. Wspominamy fantastyczną przygodę i po prostu musimy uporać się z bólem mięśni wywołanym jazdą konną.
Robimy to następnego dnia już w samochodzie na miękkich siedzeniach pokonujemy przełęcz Sani, czyli przejście graniczne z Afryką Południową. Więcej na ten temat w naszej kolejnej historii, Republika Południowej Afryki (część 4)
Nasz wniosek
Lesotho, kraj z najwyższym i najniższym punktem. Albo „Królestwo w niebie”, jak to się często nazywa, ogromnie nas zaskoczyło.
Czystość, czystość, niezwykle przyjaźni ludzie... podróżowanie tutaj to zaszczyt. Kontrast z Afryką Południową jest świetny! Ludzie mają wspaniałe tradycje, a krajobrazy są fenomenalne.
Turystyka jest tu jeszcze w powijakach. Dla nas to miłe, masowa turystyka nie zastąpiła jeszcze czystości. Uważamy, że wiele osób odwiedza RPA w ciągu dwóch, trzech tygodni i po prostu omija Lesotho. Naprawdę szkoda!
Rząd próbuje przyciągnąć turystów za pomocą szeregu kosztownych projektów, ale jak dotąd nie odniósł większych sukcesów. Trzymaj tak!